niedziela, 4 maja 2014

(Nie)grzeczne dziecko

Po ostatnich wybrykach mojej królewny skłaniałam się ku twierdzeniu, że moje dziecko jest niegrzeczne i kombinowałam ile w tym mojej winy. Wcześniej twierdziłam, że obrana przeze mnie ścieżka jest właściwa, że moje metody działają, że moje dziecko jest podporządkowane. A tu taka niespodzianka. Zuzia umie tupnąć nóżką, umie zrobić przedstawienie z turlaniem się po podłodze, umie udawać, że nie słyszy moich słów, umie mówić "nie" milion razy i coraz bardziej płaczliwym głosem "chcie...", umie się uprzeć, że czegoś absolutnie nie zrobi wtedy kiedy ją o to poproszę tak dla zasady.
Żeby nie było. Pod ręką mam przykład dziecka, którego zachowanie jest nieco gorsze. I uważałam to już za szczyt i kompletną nieudolność rodziców. O jak ja mało jeszcze w życiu widziałam.
Wczorajszy dzień był dla mnie zarówno przebudzeniem jak i szkołą przetrwania. Odwiedziny rówieśnika Zu zweryfikowały moje poglądy na temat tego co to znaczy grzeczne i niegrzeczne dziecko.
Początek wizyty. Wrzask przed drzwiami. On nie chce wcale się gościć, a już na pewno nie u nas. Wolałby biegi na przełaj po blokowym korytarzu.
Uspokaja się gdy Zu przynosi mu grającą ciuchcię. Z dwojga złego wolałabym żeby przez całą wizytę płakał. Chwilowy spokój przy ciuchci był tylko grą pozorów.
Przez kilka godzin miałam wrażenie, że zamiast dwulatka odwiedził nas ok. 10 miesięczny szkrab.
Wyjął z półek wszystkie możliwe zabawki, celem sprawdzenia jaki dźwięk wydadzą jak się nimi z całej siły rzuci o ziemię. O ile kilka plastikowych gadżetów, które Zu ma na co dzień w głębokim poważaniu nie zrobiło na nas wrażenia, o tyle latające w powietrzu i na koniec zdeptane przez prawie 17 kg żywej wagi 4 pudełka naszych ukochanych puzzli przyprawiły mnie o kołatanie serca. Zu chyba też to ruszyło bo w pewnym momencie nakazała surowym tonem "Siedź łobuzie".
Łobuz miał gdzieś takie rozkazy, kłócić się też nie kłócił z tego prostego względu, że nie mówi, nawet prostych kilku słów (na matce wrażenia to nie robi, ja bym po nocach nie spała i przynajmniej skonsultowała gdzieś czy wszystko ok).
Mama łobuza najwyraźniej szczęśliwa, że dziecko robi rozpierduchę w obcym domu a nie sowim własnym miała ochotę chyba zamieszkać u nas bo po kilku godzinach nie wybierała się do domu. I tu z pomocą przyszła moja Zu, która zmęczona była popychaniem, odbieraniem swoich zabawek w trosce przed ich unicestwieniem, a także głodna (nie przewidzieliśmy takie posiadówy długiej) zrobiła popisowy koncert z byle powodu i jak nigdy nie dała się uspokoić niczym. Towarzystwo w popłochu się zmyło a Zu zjadła i usnęła jak zabita.
Nigdy już nie powiem, że mam niegrzeczne dziecko, nawet to drugie znajome dziecko wydaje mi się aniołem. Nawet nie przychodzi mi do głowy przyczyna takiego zachowania u tego chłopca. No może oprócz kilkakrotnych zapewnień matki, ze jeszcze chwila i mu przyrżnie w tyłek, plus kilka lekkich ale jednak klapsów.
A potem wszystko wróciło u nas do normy. Czysty dom, bez potykania się o zabawki. Wiem, że wiele dzieci rozrzuca zabawki po domu taka już dziecięca natura ale po pierwsze takiego żywiołu nie przewidziałam a po drugie nasza Zu jakoś naturalnie przyjęła do wiadomości że bawimy się jednym a nie 10 na raz.
Po takich spotkaniach skłaniam się do tego aby moje dziecko było jednak jedynaczką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz