poniedziałek, 5 maja 2014

Jest na ziemi jedno moje małe miejsce...

W czasach gdy zachwycały mnie tego typu piosenki moje miejsce na ziemi wcale nie miało być małe, miało być ogromne, miało tętnić życiem, miało mnie wciągnąć w wir różnych przeżyć, nowych doznań, samodzielności, ot miało być po prostu wielkim miastem, w którym każdy jest anonimowy, w którym ludzie ciągle gdzieś gnają nie mając czasu na refleksje, w którym samotność wydaje się być bardziej oswojona i naturalna. Takie tam marzenia dwudziestolatki.

Nie przewidziałam tylko, że w spadku po moich kochanych rodzicach dostanę poczucie odpowiedzialności i empatię, które nie pozwolą mi zostawić chorego a właściwie umierającego ojca i sprawią, że z jakimś tam małym bólem w sercu porzucę marzenia o wielkomiejskim życiu na rzecz mieszkania z rodzicami w małym miasteczku i pracy na wsi.

Te piękne uczucia, które mną kierowały nie były w stanie jednak zapobiec frustracji i jakiejś niewielkiej depresji, które dopadły mnie z powodu szarej codzienności. Byłam samotna, przyjaciele robili kariery, uczyli się jeszcze, wyjeżdżali. Też się uczyłam. Zaocznie. I pracowałam. Ale tak szczerze nienawidziłam swojej pracy, że wieczorami płakałam w poduszkę.

Gdy zmarł mój ojciec, te same uczucia co wcześniej nie pozwoliły mi zostawić samotnej matki. Trwałam więc dalej w tej rzeczywistości smutnej bez nadziei na jakąkolwiek poprawę. Pewnie skończyłoby się to głęboką depresją ale przez czysty przypadek poznałam mojego obecnego męża. To ta znajomość odczarowała to małe miasteczko, odczarowała nawet moją pracę.

Wtedy słowa "jest na ziemi jedno moje małe miejsce, gdzie poza biciem serca nie liczy się nic więcej" nabrały dla mnie nowego znaczenia.

Teraz, po prawie ośmiu latach od tamtych wydarzeń mój punkt widzenia zmienił się całkowicie. Znów słowa piosenki zmieniły swój sens. Moje małe miejsce to moje miasto, rodzinne miasto. Nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej. Niejako zostałam zmuszona do polubienia tego miejsca i gdzieś w między czasie się w nim zakochałam. Wychodzę na balkon, widzę plac zabaw, ulicę, inne bloki. Widok jak każdy inny, nawet nie jakoś strasznie zielony chociaż kilka sporych drzew szumi wiosennie. Wystarczy jednak że podniosę wzrok nieco wyżej i widzę góry świętokrzyskie w oddali. Nigdy ich nie widziałam. Nie istniały dla mnie takie widoki. Może się starzeję. Wzrok przeniesiony w prawo i widzę las, jest na wyciągnięcie ręki, krótki spacerek i miasto zostawiam za sobą.

Dla mamy z wózkiem moje miasto stwarza wiele możliwości. Bardzo łatwo jest znaleźć ustronne miejsce na takie spacery, z dala od ulic. Wcześniej tego nie dostrzegałam, bo i po co dwudziestoletniej dziewczynie ustronne miejsca na spacery z wózkiem. Teraz doceniam to wszystko i czasem odwiedzając moją przyjaciółkę w Warszawie nie mogę sobie wyobrazić wychowywania mojej Zu w takim miejscu. Tu wszystko nabrało dla mnie kolorów, pokochałam nawet moją pracę. Powiecie, że się po prostu przystosowałam bo nie miałam wyjścia. Początkowo pewnie tak, ale odkąd my dzieli się przez 3 to uważam, że to gdzie przyszło mi żyć jest darem losu a nie przekleństwem.

Moje miejsce na ziemi to też ludzie. Gdyby nie moja rodzina, mój mąż, moja Zu,  znajomi z pracy, życie w każdym miejscu byłoby szare i smutne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz